Rodzicu nie daj się zwariować i wrzuć na luz Dziecko Rodzice piszą Strefa Mamy by Edyta Bodzioch - 22 czerwca 201722 czerwca 20170 Powtarzam sobie w myślach te słowa, jak mantrę. Początkowo spokojnie. Oddychając głęboko i świadomie. Wyobrażam sobie, że nadmuchuję wielki balon, gdzie wraz z wydychanym powietrzem lądują moje buzujące emocje. Gniew. Bezsilność. Irytacja. Zniecierpliwienie. Jeszcze chwila i moje mantrowanie szlag trafi. Bo ile razy można tłumaczyć to samo, maskując złość spokojem? Przechodzimy właśnie etap wszędobylstwa, sprawdzania i przesuwania granic (czy kiedyś nie wspominałam, że ten etap zaczął się już półtora roku temu?). Jest to ciężkie i często frustrujące doświadczenie dla obu stron. Dziecięcej i rodzicielskiej. Bo z jednej strony pojawia się pytanie “dlaczego nie mogę?”. Natomiast z drugiej, na usta ciśnie się najbardziej soczyste mięso tego świata. Bo po raz n-ty spokojnie starasz się tłumaczyć, dlaczego powiedziałaś “nie”. Zagadywałaś, co można zamiast tego robić ciekawszego (dla odwrócenia uwagi). Stawałaś na głowie, a potem tańczyłaś oberka, by ostatecznie wrócić do punktu wyjścia. Zaciskasz zęby, bierzesz głęboki wdech, mantrujesz… Masz wrażenie, że nadmuchałaś już sterowiec. Kiedyś, kiedy sama byłam dzieckiem, strasznie wkurzałam się tym, że dorośli tak koncertowo psuja zabawę. I to zabawę, która akurat trwa w najlepsze. Czyli na przykład nauka chodzenia po linie. Albo huśtanie się na drzwiach kuchennych (im żwawiej, tym lepiej). Skakanie z najwyższego schodka na klatce. Zabawa w chowanego w parkowych żywopłotach. Wygibasy na trzepaku (ile się ćwiczyło, by zrobić fikołka z siedzącego, albo zwis bez trzymanki!), gdzie ziemia wyłożona była szkłami z rozbitych butelek. Wspinanie się po drzewach (najlepiej na najwyższą gałąź). Albo łapanie trzmieli, bąków i pszczół do słoików. Bezpieczeństwo dziecka, a matka-wariatka Dziś już widzę tę drugą stronę medalu i umiem dopisać sobie do każdej z tych zabaw niezbyt szczęśliwe zakończenie. Więc choć staram się z całych sił i tak liczę się z tym, że mój Syn może mieć do mnie ten sam żal, który ja kiedyś miałam do swoich rodziców. Ale moja wyobraźnia nie pozwala mi na brak ingerencji, kiedy Mały majstruje przy kuchence. Albo wspina się na krzesło i beztrosko tańczy cha-chę. CZYTAJ TAKŻE: Co mi dało bycie mamą?Ostatnio prawie dostałam zawału, gdy bawił się na balkonie (na szczęście mieszkamy na parterze). Wystarczyła minuta (tyle zajęło mi wyjście do kuchni, aby nalać sobie szklankę wody), by rozwalić starą zasuwkę w drzwiach i poczuć smak wolności. Dla niepoznaki, mój mały Obieżyświat zamknął za sobą drzwiczki i czym prędzej wziął nogi za pas do sąsiadów. A Ty, Matko, szukaj wiatru w polu. Mam świadomość, że postronni obserwatorzy, mają mnie za nadskakującą i znerwicowaną matkę-wariatkę. Bo na spacerach wciąż chodzę za swym Berbeciem krok w krok. Powtarzam “uważaj”, “wolniej”, “nie ruszaj”, “stój”. Ale opinie tych wścibskich kulfonów mam głęboko gdzieś. Bo wiem, że mojemu dziecku odpala się w głowie petarda, gdy widzi samochód, motocykl, rower, hulajnogę czy autobus. Ta petarda uruchamia niebezpieczną komendę “biegnij w stronę pojazdu”. I robi to w jakimś cholernym mgnieniu oka. Jedno sprzątnięcie dziecka w ostatniej sekundzie sprzed maski, to i tak zdecydowanie o raz za dużo. Wolę pozostać trzęsącą się matką-wariatką. Nie wiem, co jest fascynującego w psich kupach, ale one przyciągają moją Pociechę jak magnes. Czyżby to przekorna reakcja na moje “nie”? Pewnego dnia wychodzimy odświętni, piękni i wychuchani. Zaznaczmy, że w nowych butach. Na chodniku niepozorny psi kloc. Mój Mały Perszing biegnie pełen radości blisko prawej krawędzi. Ja z torbami, jak to na rodzinną imprezę. Tym razem pomyślałam, że nie będę prowokować zakazami. I? Jak to pisał klasyk, już prawie przeszliśmy i witaliśmy się z gąską… by w ostatniej chwili noga mojego Perszinga zrobiła sprecyzowany krok w bok. Ten jeden jedyny. Obliczony tak skrupulatnie, by nowy bucik mógł zrobić twista na świeżym psim odchodzie. Po czym pobiegł swoją poprzednią trajektorią. A ja zostałam w tyle, nie wiedząc czy się śmiać, czy płakać. Tu niestety mantrowanie nie pomogło.