Co mi dało bycie mamą? Polecamy Rodzice piszą by Edyta Bodzioch - 3 października 20163 października 20160 Bycie matką wzbogaca. Wiem, że to wyświechtany frazes. Ale zbudowany na pogłębionej obserwacji i wglądzie we własne emocje, przestaje być taki wkurzająco nijaki. Zaczyna nawet być całkiem ważki. Przynajmniej mnie to w jakiś sposób przekonuje. Na początku mojej przygody macierzyńskiej wydawało mi się, że prócz dodatkowych obowiązków i skupienia na nowym członku rodziny, we mnie nie zmieniło się absolutnie nic. I chyba nawet tak było. Nawet nie wiem, kiedy sprawy zaczęły przyjmować inny obrót. Po prostu pewnego dnia się obudziłam i przy głębokiej medytacji w łazience (jest to jedyne miejsce, gdzie czasem choć przez chwilę mogę być sam na sam z własnymi myślami) doszłam do wniosku, że nie jestem już tą samą osobą. Niby zmieniło się tylko kilka rzeczy. Ale wywróciły one moje życie, priorytety i perspektywy do góry nogami. Spojrzałam w lustro. Prócz bardziej podkrążonych oczu niż kiedyś, zobaczyłam drobniejszą twarz (ponad rok wiszenia na cycu w końcu robi swoje). Nieco niedbale spięte włosy. Makijaż też nie jest już taki doskonały jak kiedyś. Nie maluję paznokci. Bo zanim wyschną, na pewno odciśnie się na nich wzorek ze śpiochów lub pościeli. Nie to, żebym była fleją, która tłumaczy sobie wszystko brakiem czasu. Po prostu teraz stawiam na wygodę i oszczędność czasu. Nie bawię się w misterne układanie każdego kosmyka, za to pokochałam spinki i gumki. Paznokcie obcięte i wypolerowane, też są estetyczne (choć szacun dla tych, którym udaje się mimo wszystko je pomalować!). W makijażu stawiam na minimalizm – albo cienie, albo eyeliner. Choć szminka jest obowiązkowa. To samo z ciuchami. Już nie wciskam się ubrania, w których są efektowne, ale niewygodne. Więc w domu dresy. Tak, upstrzone wszystkim, czym się da. Ale na wyjście już udaje mi się założyć coś lepszego, by nie czuć się jak Kopciuszek. Co jeszcze? Stałam się super-, mega-, hiper-, multizadaniowa. Obieram ziemniaki, odpisuję na smsa, łapię słoiki (które właśnie lecą z szafki na małą głowę), bujam rozdartego Synka na nodze i zbieram z podłogi resztki płatków owsianych ze śniadania. Wszystko to w tym samym momencie. Albo… Wracam do domu z torbą wypchaną po uszy zakupami, z dwoma paczkami z poczty, rozdartym dzieckiem (bo minęła już pora posiłku), parasolką (akurat cholera pada) i udaje mi się przy tym odebrać telefon, wyrzuconą w złości zabawkę i wygrzebać klucze z torebki. Stałam się też zorganizowana w dużo większym stopniu. W końcu kiedyś ogarniałam tylko swój zadek. Teraz zanim założę buty i zgarnę swoją torebkę, muszę przemyśleć, czy są pieluchy na zaś? Zapasowe ubranko i ciepły sweterek? Wagon chusteczek i awaryjna zabawka? Coś do przegryzienia? Pielucha zmieniona (nie wiem jak to jest, ale przed wyjściem zawsze chce się kupę)? Buzia umyta? Często po odhaczeniu wszystkich punktów czekamy gotowi, aż Tata się ogarnie do wspólnego wyjścia 🙂 CZYTAJ TAKŻE: Macierzyński w dwóch odsłonachPrzestałam być gorliwą wyznawczynią prokrastynacji. Wolę coś zrobić od ręki i mieć z głowy, niż przekładać to w nieskończoność. Ma to jedną zasadniczą wadę dla mojego Męża. W domu odnajduję całą masę rzeczy, które trzeba poprawić, naprawić, kupić, odnowić, przykręcić, pomalować, przykleić, znaleźć i ułożyć. Ale to już jakby nie moja działka 🙂 Matkowanie ma też inne plusy. Mianowicie nabywasz umiejętność cieszenia się z każdej pierdoły. Na przykład słonecznego dnia i spaceru (mimo wielkiej awantury przed wyjściem, potu płynącego po plecach aż na tyłek, natrętnej muchy przy nosie i wymiocin na ramieniu). Albo wizyty w toalecie bez widowni, 5 minut na spokojne przeczytanie ulotki, albo tylko 3 nocnych pobudek. Cieszysz się małą kupką, bo od dwóch dni pielucha przed wyjściem była podejrzanie czysta. Zaczynasz kochać zimną kawę i obiady u teściów (wreszcie ktoś robi coś dla Ciebie i udaje Ci się załapać na coś ciepłego). Zaczynasz doceniać chodzenie spać z kurami. Już nie rajcują Cię imprezy do białego rana. Zawsze lubiłam porządek, ale teraz z czystością jestem za pan brat. Codziennie układam w szafkach, inaczej nie byłoby gdzie stanąć. Codziennie też odkurzam, by menu z podłogi jednak nie było tak bogate. Jednocześnie już nie dostaję migreny i ciśnienia za rozdeptane ciastko, czy rozmazane pulpety z sosem. Wiem, że zupa z paluszka smakuje o niebo lepiej, niż jedzona łyżką. A w szklance, zawsze najpierw trzeba zamieszać rączką dla pewności, czy oby temperatura napoju jest odpowiednia. Przekonałam się, że nic nie udaje lepiej samochodu, niż buty Taty (szkoda tylko, że muszą jeździć po łóżku). I że mój klucz ustawienia flakonów z perfumami zawsze jest do poprawy. Jeśli chodzi o dom i utrzymanie w nim porządku, stajesz się zwolenniczką minimalizmu. Zabawki, ubranka, dziecięce gadżety, wszystko to zajmuje tyle miejsca, że zanim kupisz coś nowego, dokonujesz analizy, czy to oby na pewno jest must have. Rozważasz, czy rzeczywiście potrzebujesz aż tylu kosmetyków. A skoro o nich mowa – zaczynasz wnikliwie analizować składy. I okazuje się, że w szamponie (którego używałaś od 10 lat) nie wykąpałabyś nawet psa. Na lodówce natomiast wieszasz listę produktów zakazanych i zabierasz się do robienia przetworów. Choć zaklinałaś się przed koleżankami, że aż tak nigdy Cię nie pokręci. Dbałość o dziecko to jeszcze jeden ważny punkt. Ty. Jeśli nie będziesz dbać o siebie, o swój dobrostan i dobry nastrój, Twoja Latorośl też nie będzie do końca szczęśliwa. Dlatego ja bez żalu rzucam w kąt wszelkie filmowe i literackie gnioty. Tak samo jak toksyczne znajomości. Ten czas wolę przeznaczyć na coś, co naprawdę sprawia mi przyjemność. Bo im częściej ja się uśmiecham, tym częściej mogę patrzeć na roześmianą buzię mojego Synka.