Zabawy kreatywne Aktualności Rodzice piszą by Edyta Bodzioch - 4 stycznia 20175 stycznia 20170 Ostatnio jesteśmy na etapie zabaw kreatywnych. Staram się Małemu pokazać jak najwięcej, przy tym zabawić i nauczyć. Jak nam idzie? Po szybkim przeglądzie książeczek i próbie odwzorowania, jak robi piesek, a jak kaczuszka, bierzemy się za samochody. Przegląd jest szybki, bo Synek szybko czyta. A Gdzie masz swój autobus? Buuu?? Buuu!!! Czytaj, tam! Więc wodzę wzrokiem za małym paluszkiem, wyciągniętym w stronę czeluści pod łóżkiem. Daleko, chyba przy samym Tartarze cholernik siedzi, bo za nic nie mogę go dosięgnąć. Nawet odkurzaczem. No dobra Słonko, a gdzie masz inny samochodzik? O… radiowóz stoi tam! To co, zrobimy brruum? Na co Mały radośnie biegnie do… wielkiej walizki w przedpokoju i z uwielbieniem pcha ją od kuchni do salonu, i z powrotem. Kotku, a może klocki? Tak. Klocki są fajne do momentu, aż uda nam się ułożyć z nich połowę wieży. Ta połowa za chwilę robi bach. Sytuacja powtarza się ze cztery razy, po czym klocki nam się nudzą. Bierzemy się więc za sorter Arka Noego. Ta ma mniej szczęścia. Bo zwierzątka są fajne tylko przez moment, gdy zrobią pac na dywan. Przy pomyślnych wiatrach udaje im się załapać na powrót do Arki. Potem jest konik na biegunach. Koniecznie trzeba na nim usiąść, ale tylko na pół minuty. Następnie trzeba zeskoczyć i zobaczyć, co się dzieje za oknem. I czy deska do prasowania, stoi wystarczająco stabilnie. Kochanie, może obejrzymy bajkę? Teraz zaczynam mówić do rzeczy, bo Mały leci jak na skrzydłach. Z tym, że nie do bajki, ale do pilota. Fajnie coś tak poprzestawiać, żeby rodzice głowili się pół dnia, jak to cofnąć. Poza tym, najlepsze rzeczy dla maluchów są w Internecie. Więc odpalamy piosenki na YT “koła autobusu kręcą się”, “kaczuszki” i “dziadek fajną farmę miał”. Na tym basta. W końcu kanały same się nie zasubskrybują, tapeta sama się nie zmieni. Podobnie jak ustawienia w telefonie. CZYTAJ TAKŻE: Hatchimals Suprise Bliźniaki od firmy Spin MasterKiedy tak patrzę na swojego Synka, nasuwa mi się myśl (zresztą już nie pierwszy raz), że piętrząca się w salonie góra zabawek, bardziej cieszy mnie i Ślubnego, niż Małego. On z kolei woli sprzęty codziennego użytku. Np. mopem może jeździć po podłodze dopóki nie zrobię makijażu. Pralka tak przyciąga swoimi guzikami i pokrętłem, że kilka razy trzeba zmienić program podczas prania. To nic, że wtedy jedne szmaty mogą się chechłać 5 godzin… Kubek do przesiewania mąki zachwyca swą niesamowitą konstrukcją na calutki kwadrans. Po tym czasie trzeba dobrać się do torby ze słoikami i do jednego z nich wcisnąć ogórka ze śniadania. Jednak nic nie jest w stanie zająć mego dziecięcia tak solidnie, jak wyciskarka do cytrusów, młynek do kawy, mikser, czy robot kuchenny. Małe rączki mogą przy nich gmerać godzinami. Ustawiać pokrętła. Naciskać guziki. I nieprzerwanie robić bzzzzz. A gdy już wyczerpie mi się pula pomysłów, co robimy dalej, wtedy rzucam “Skarbie, jeszcze dziś nie odkurzaliśmy”. I już wiem, że przez następną godzinę, dziecko mam zajęte na amen.